piątek, 15 sierpnia 2014

Kartoteka



Nastała noc. Ciemne chmury spowiły niebo, a zimne powietrze rozprzestrzeniło się po całym mieście. Ulice, zwykle tętniące życiem, opustoszały. Latarnie zgasły na skutek awarii, tak samo jak każde światło w domostwach londyńczyków. Senna atmosfera dopadła większą część mieszkańców pięknej stolicy Anglii. Niedługo trzeba było czekać, nim odpłynęli w objęcia Morfeusza. Ktoś jednak nie zmrużył oka tej nocy. Pół anioł pół człowiek przemierzał korytarze starej rezydencji mieszącej się na obrzeżach miasta. Jednak nie wszyscy dostąpili zaszczytu zobaczenia jej na własne oczy, bowiem murów zamku strzegła niewidzialna tarcza. Czarna peleryna powiewała za nim niczym para skrzydeł. Parkiet pod jego ciężarem wydawał charakterystyczny skrzypot, przeplatający się z dźwiękiem deszczu uderzającego o rynny. Błyskawice co jakiś czas rozświetlały mijane przez mężczyznę pomieszczenia. Przekraczając próg swojego gabinetu, zasiadł za biurkiem wykonanym z ciemnego drewna i odsuwając szufladę, wyjął z niej kilka akt. Założył na nos okulary, wcześniej jednak zapalił świecę. Uchylone okno umożliwiało przepływ świeżego powietrza. Do uszu co jakiś czas docierał szum koron drzew poruszanych przez wzmagający się wiatr oraz grzmoty piorunów. Niebawem stukanie do drzwi rozległo się w pomieszczeniu, a spokój jakiego życzył sobie John Palmer został zakłócony. Niechętnie podniósł wzrok znad kart.
- Wejść. – Wydał komendę, na którą czekał przybysz i niemalże od razu powrócił do przerwanej czynności.
- Dobry wieczór panie Palmer. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – Zaczął niziutki blondyn o imieniu Harry, zraz po znalezieniu się w środku przestronnego gabinetu. Niepewnym krokiem zbliżył się do biurka. – Chciałem tylko zakomunikować, że zdobyłem to, o co pan mnie poprosił wczorajszego popołudnia. Nie było to wcale takie łatwe, ale jakoś dałem radę. – Pierwsze zdanie wystarczyło aby zwrócić uwagę dyrektora tutejszego instytutu. Ostrożnie położył na blacie kolejne akta i zrobił niewielki krok do tyłu, zaś John odkładając wcześniej przeglądane dokumenty, wziął nowy, na który czekał z niecierpliwością od ponad doby. – Jak się okazało, podane przez niego informacje nie były kompletne, nawet zataił kilka faktów. Nie tak istotnych, ale jednak trzeba uwzględnić to, że nie był z nami do końca szczery. – Mężczyzna podniósł do góry dłoń uciszając swojego podwładnego. Sam zaś omiótł wzrokiem nowe dane.


………………………………………………………………………………………
Imiona: Marco Beniamin
Nazwisko: Hoffmann
Prawdziwe imię: Nathaniel
Prawdziwe nazwisko: nieznane
Data urodzenia: 31 października 1145 rok
Miejsce urodzenia: Trewir, Niemcy
Imię i nazwisko ojca: brak danych
Imię i nazwisko matki: brak danych
Wiek duszy: 869 lat
Wiek ciała: 23 lata
Rasa: wampir
Kolor oczu: zielone
Kolor włosów: brązowe
Wzrost: 178 centymetrów
Waga: 70 kilogramów
Znaki szczególne: liczne tatuaże, przekłute uszy.
Cenne informacje: promienie słoneczne na niego nie działają. Może swobodnie poruszać się nawet w dzień.
Przeszłość: 
- Wymordowanie dziesiątek Nocnych Łowców podczas Wielkiej Wojny między Nefilim a Demonami.
- Służba w oddziałach zbrojnych niemieckiej nazistowskiej formacji paramilitarnej Schutzsaffel.
Przydział w akademiku: piętro III, pokój IV
………………………………………………………………………………………


Palmer zmarszczył brwi. Odłożył przeczytane dokumenty przed siebie, a jego nieobecny wzrok przeszedł się po pomieszczeniu, aż spoczął na półkach ze starymi książkami, których oprawki zdążyła pokryć warstwa kurzu. Mężczyzna podparł brodę o dłoń zaciśniętą w pięść.
- Co pan o tym wszystkim myśli? Nie możemy go przecież obdarzyć zaufaniem, a tym bardziej pozwolić na to, aby mieszkał za murami zamku! Na pewno nie znalazł się tutaj przypadkowo, a tym bardziej nie poprzez takie zamiary jakie nam przedstawił. Wiedziałem, że z nim jest coś nie tak! Źle mu patrzyło z oczów. Zresztą jego przeszłość świadczy o tym jaki jest niebezpieczny.
- Wiesz co jest cechą wspólną między ludźmi, a istotami, Haroldzie? Są zmienni. Nie każdy od razu obrał właściwą drogę. Niektórym zajęło to o wiele dłużej niż mógłbyś przypuszczać. Może tak jest właśnie w przypadku Mar.. Nathaniela. Nie właściwym by było pozbawienie go szansy, by mógł nam o tym dowieść.
- Ale – kiedy chciał coś powiedzieć, dyrektor wciął mu się w zdanie.
- Nie musisz się martwić i o niego i bezpieczeństwo Instytutu. Osobiście będę miał na niego oko. – Zapewnił i wrócił do czynności, którą wykonywał zanim obaj znaleźli się w gabinecie. Dał tym do zrozumienia towarzyszowi, że może już wyjść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz