Nastała noc. Ciemne
chmury spowiły niebo, a zimne powietrze rozprzestrzeniło się po całym mieście.
Ulice, zwykle tętniące życiem, opustoszały. Latarnie zgasły na skutek awarii,
tak samo jak każde światło w domostwach londyńczyków. Senna atmosfera dopadła
większą część mieszkańców pięknej stolicy Anglii. Niedługo trzeba było czekać,
nim odpłynęli w objęcia Morfeusza. Ktoś jednak nie zmrużył oka tej nocy. Pół
anioł pół człowiek przemierzał korytarze starej rezydencji mieszącej się na
obrzeżach miasta. Jednak nie wszyscy dostąpili zaszczytu zobaczenia jej na
własne oczy, bowiem murów zamku strzegła niewidzialna tarcza. Czarna peleryna powiewała
za nim niczym para skrzydeł. Parkiet pod jego ciężarem wydawał
charakterystyczny skrzypot, przeplatający się z dźwiękiem deszczu uderzającego
o rynny. Błyskawice co jakiś czas rozświetlały mijane przez mężczyznę
pomieszczenia. Przekraczając próg swojego gabinetu, zasiadł za biurkiem
wykonanym z ciemnego drewna i odsuwając szufladę, wyjął z niej kilka akt. Założył
na nos okulary, wcześniej jednak zapalił świecę. Uchylone okno umożliwiało
przepływ świeżego powietrza. Do uszu co jakiś czas docierał szum koron drzew
poruszanych przez wzmagający się wiatr oraz grzmoty piorunów. Niebawem stukanie
do drzwi rozległo się w pomieszczeniu, a spokój jakiego życzył sobie John
Palmer został zakłócony. Niechętnie podniósł wzrok znad kart.
- Wejść. – Wydał komendę,
na którą czekał przybysz i niemalże od razu powrócił do przerwanej czynności.
- Dobry wieczór panie Palmer.
Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – Zaczął niziutki blondyn o imieniu Harry, zraz
po znalezieniu się w środku przestronnego gabinetu. Niepewnym krokiem zbliżył
się do biurka. – Chciałem tylko zakomunikować, że zdobyłem to, o co pan mnie
poprosił wczorajszego popołudnia. Nie było to wcale takie łatwe, ale jakoś
dałem radę. – Pierwsze zdanie wystarczyło aby zwrócić uwagę dyrektora
tutejszego instytutu. Ostrożnie położył na blacie kolejne akta i zrobił
niewielki krok do tyłu, zaś John odkładając wcześniej przeglądane dokumenty,
wziął nowy, na który czekał z niecierpliwością od ponad doby. – Jak się
okazało, podane przez niego informacje nie były kompletne, nawet zataił kilka
faktów. Nie tak istotnych, ale jednak trzeba uwzględnić to, że nie był z nami
do końca szczery. – Mężczyzna podniósł do góry dłoń uciszając swojego
podwładnego. Sam zaś omiótł wzrokiem nowe dane.
………………………………………………………………………………………
Nazwisko:
Hoffmann
Prawdziwe
imię: Nathaniel
Prawdziwe
nazwisko: nieznane
Data
urodzenia: 31 października 1145 rok
Miejsce
urodzenia: Trewir, Niemcy
Imię
i nazwisko ojca: brak danych
Imię
i nazwisko matki: brak danych
Wiek
duszy: 869 lat
Wiek
ciała: 23 lata
Rasa:
wampir
Kolor
oczu: zielone
Kolor
włosów: brązowe
Wzrost:
178
centymetrów
Waga:
70 kilogramów
Znaki
szczególne: liczne tatuaże, przekłute uszy.
Cenne
informacje: promienie słoneczne na niego nie
działają. Może swobodnie poruszać się nawet w dzień.
Przeszłość:
- Wymordowanie dziesiątek
Nocnych Łowców podczas Wielkiej Wojny między Nefilim a Demonami.
- Służba w oddziałach zbrojnych
niemieckiej nazistowskiej formacji paramilitarnej Schutzsaffel.
Przydział
w akademiku: piętro III, pokój IV
………………………………………………………………………………………
Palmer zmarszczył brwi.
Odłożył przeczytane dokumenty przed siebie, a jego nieobecny wzrok przeszedł
się po pomieszczeniu, aż spoczął na półkach ze starymi książkami, których
oprawki zdążyła pokryć warstwa kurzu. Mężczyzna podparł brodę o dłoń zaciśniętą
w pięść.
- Co pan o tym
wszystkim myśli? Nie możemy go przecież obdarzyć zaufaniem, a tym bardziej
pozwolić na to, aby mieszkał za murami zamku! Na pewno nie znalazł się tutaj
przypadkowo, a tym bardziej nie poprzez takie zamiary jakie nam przedstawił. Wiedziałem,
że z nim jest coś nie tak! Źle mu patrzyło z oczów. Zresztą jego przeszłość
świadczy o tym jaki jest niebezpieczny.
- Wiesz co jest cechą
wspólną między ludźmi, a istotami, Haroldzie? Są zmienni. Nie każdy od razu
obrał właściwą drogę. Niektórym zajęło to o wiele dłużej niż mógłbyś
przypuszczać. Może tak jest właśnie w przypadku Mar.. Nathaniela. Nie właściwym
by było pozbawienie go szansy, by mógł nam o tym dowieść.
- Ale – kiedy chciał
coś powiedzieć, dyrektor wciął mu się w zdanie.
- Nie musisz się
martwić i o niego i bezpieczeństwo Instytutu. Osobiście będę miał na niego oko.
– Zapewnił i wrócił do czynności, którą wykonywał zanim obaj znaleźli się w
gabinecie. Dał tym do zrozumienia towarzyszowi, że może już wyjść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz